Po upalnym Dubaju i Singapurze w Melbourne zima. 9 oC i pada deszcze. Nie zapowiada się ciekawie spędzenie tutaj 10 dni. Express Sky Bus'em podjeżdżamy z lotniska do Centrum miasta. Już na wstępie (nie pytając) dowiadujemy się, że przejazdy środkami komunikacji publicznej są free (tzw. free zone) zarówno dla mieszkańców miasta jak i dla turystów, a właściwie to bardziej dla turystów. Musi to być dumą mieszkańców, bo w ciągu 1 godziny dwie osoby nam o tym powiedziały. "Tram Free Zone" została wprowadzona w Melbourne 15 stycznia br, Pewnie dlatego duma z tego powodu nie opuściła mieszkańców tego miasta do teraz. Lokujemy się w Hotelu o wiele mówiącej nazwie Batmans Hill. Odsypiamy zaległości. Dopiero wieczorem schodzimy na kolację. Australijskie winko Shiraz i świeża rybka przypadły nam do gustu. Od jutra mamy zarezerwowany w rent a car East Coast samochód. Mały, bo po co nam duży to nie Chille gdzie potrzebny był napęd na 4 koła, Tutaj nawet jeżeli taki wypożyczysz to i tak masz zapisane w umowie, że możesz korzystać tylko z dróg asfaltowych :-(. Więc po co przepłacać. Odbieramy samochód, wyjaśniamy kwestię ubezpieczenia, bo trochę niezrozumiale napisane na stronie internetowej albo ja za mało kumata.
Leo's karta płatnicza nie przeszła, więc ja biorę samochód na siebie no i oczywiście dopłacamy do "drugiego kierowcy". Mnie przeraża ruch lewostronny, zwłaszcza w tak dużym mieście jak Melbourne. Do pakietu dopisujemy GPS. Nie wiem jak ludziska kiedyś jeździli bez tego urządzenia, zwłaszcza w metropoliach.