Geoblog.pl    basikmary    Podróże    podróże 60+ 360o around the World    Auckland, Eden Park, Eden Mountain, nabrzeże morskie
Zwiń mapę
2015
17
lip

Auckland, Eden Park, Eden Mountain, nabrzeże morskie

 
Nowa Zelandia
Nowa Zelandia, Auckland
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 19502 km
 
Dzień zapowiada się cudownie. Słońce świeci od rana. Jest wyjątkowo ciepło. Po śniadaniu Leo biegnie na Konferencję, ja mam wolny dzień. Spokojnie odpisuję na e-mail’e z odblokowanej juz poczty na wp. Przeprowadzam rozmowy z rodziną via Sky Pe. Słyszalność doskonała. Nie mogę uwierzyć, że dzieli nas 18 tys.km. Udał się Estończykom ten Sky Pe. No jeszcze jedno zadanie. Mam zgłosić odblokowanie sejfu. Dzwonię to Service Room. Muszę poczekać, bo zadanie wymaga interwencji Managera. Potem telefon do mnie i potok niezrozumiałych słów. Sorry, slowly please. No teraz wiem o co chodzi. Mam wpuścić Managera do pokoju. Nie może zapukać myślę, tylko po lordowsku anonsuje go concierge. Okazało się że, za drzwiami zostawiłam wywieszkę: „do not make my room, back later” i procedura Hotelu nie pozwala personelowi przeszkadzać nawet jak czekam na zaawizowaną pomoc. „Podróże kształcą” poznaję kolejną procedurę pięciogwiazdkowego hotelu. Sejf zablokował się bo przy zamykaniu, jakiś przedmiot wystawał i drzwi z szyfrem dobre nie domknęły się.
Zostawiam na biurku kartkę” „ poszłam nad wybrzeże i może jeszcze uda się zaliczyć Eden Garden”. Już po wyjściu zmieniam zdanie. Zacznę od ogrodów, bo to „nie męska”sprawa, a jak Leo będzie miał wolne to razem zwiedzimy wybrzeże. Concierge w Hotelu mają wyjątkowy talent pokazywania drogi „zawiłą trasą”. Rekomendowany autobus nie zgadza się. Napotkani przechodnie nie wiedzą gdzie jest Eden Garden. Kombinuję więc sama. Mam rozpisane po kolei ulice, jak tam dotrzeć ale to bardzo daleko więc ostatecznie trzeba posiłkować się autobusem nie wiadomo jakim. Po drodze zwiedzam parki, oglądam architekturą na Karangahape rd - typowo kolonialne budynki. Pięknie prezentują się w słońcu. Teraz znajduje się tutaj tygiel społeczności chińskieh, hinduskiej, hiszpańskojęzycznej. Jest to już tańsza dzielnica królują, hostele, magazyny seconds hands z ubraniami, książkami, tanie knajpki. Gwarno jak na bazarze. Zatrzymuję się na chwilę. Mój wzrok przyciąga tytuł książeczki ze znajomym nazwiskiem „.....Stalina”. No proszę nawet na Antypodach „djadja” Stalin znalazł swoje miejsce. W końcu trafiam na kierunek Mountain Road. Wsiadam do rekomendowanego autobusu i wysiadam na rekomendowanym przez Chińczyka (chyba) przystanku Kingsland. Ponoć niedaleko do Eden Garden . Niedaleko ....faktycznie tylko, że nie do Eden Garden a do Eden Park a to nie to samo . Nie mniej jednak wyjazd nie zmarnowany. Przez przypadek trafiam na inną ciekawostkę największy stadion rugby i krykieta, wybudowany na Mistrzostwa Świata. Budynki okazałe, pozamykane o tej porze, ale jak przystało na porządny stadion przed jego wejściem pomnik najsłynniejszego zawodnika........ oraz legendarnej postaci Maori z charakterystyczną dla tej ludności mimiką twarzy ukazującą siłę, odwagę i chęć zwycięstwa. Eden Park to podmiejska dzielnica Auckland pięknie położona u podnóża góry Eden o wąskich, spokojnych, tonących w kwiatach uliczkach i willowych domach podobnych do stylu Biedermeier tylko, że wszystkie białe. W promieniach słońca na tle kwiatów, kwitnących drzew i wiecznie tutaj zielonej trawy wyglądają przepięknie. Życie tutaj toczy się powoli, bez tłoku i hałasu. Nikt nie wiedział, gdzie jest Eden Garden ale dla mnie to właśnie ta miejscowość to ten rajski ogród. Jak już zabłąkałam się tutaj to wypada osiągnąć samą górę Eden. Widać ją z daleka ale jak tam dojść ? Dzieci i młodzież nie wiedzą. W końcu starsze małżeństwo wracające z zakupów wskazuje mi drogę. To jakieś dwa kilometry, ale warto ponoć piękne widoki z tej góry można zobaczyć. Co to dla mnie 2 km, przeszłam dzisiaj już chyba z 5 km. Skoro już niedaleko to trzeba plan realizować do końca. Słońce przypieka, jakby to było lato a nie zima, drzewa i kwiaty pachną świeżą zielenią. W końcu dotarłam pod górę, ale jak na nią wejść. Wokół prywatne zabudowania i brak dostępu. Młoda dziewczyna oferuję: idę w tym samym kierunku to wskażę drogę. Rozmawiamy, potem pokazuje mi ścieżkę znaną chyba tylko miejscowym. Ścieżka zamknięta drewnianą furtką z napisem, że miejscowa organizacja Green opiekuje się tym miejscem i że trzeba zachować to miejsce w czystości a pieski prowadzić na smyczy. Ścieżka, najpierw drewnianymi stopniami potem już bez wspina się ostrym trawersem w górę. Idę dość długo. Jestem na niej sama, wokół cudne widoki i tylko czasami jakiś sportowiec przebiegnie. Nagle ścieżka przechodzi w drogę asfaltową i wije się wokół góry. Zaczyna być mniej romantycznie. Zmotoryzowaniu turyści podążają ostro do celu. Oceniam, że tą drogą to jeszcze prarę kółek będą musiała zrobić aby osiągnąć szczyt. Góra porośniętą wysoką soczysto zieloną trawą. Spoglądam w górę i widzę wydeptane stopnie pnące się pionowo w górę. Skrót dla tych, którzy cel chcą osiągnąć prędzej. Szybka decyzja... idę. Zakładam ciepłą kurtkę na siebie, na plecach ląduje torba z akcesoriami fotograficznymi i aparat. Ręce muszą być wolne do trzymania się wysokiej trawy. Wśród soczystej zielni wyłaniają się punkty odkrytej czerwonobrunatnej śliskiej ziemi. Nie jest źle ale trzymać się trzeba mocno. Pokonuję wzniesienie bez większego trudu ale co się okazuje to nie koniec wspinaczki. Teraz wyrasta przede mną duża wyższa i bardziej pionowa ściana zieleni. Waham się, spoglądam w dół ale odwrotu nie ma. Jest tak ślisko, zejście jest niemożliwe, chyba, że zjazd .... „na pupie”, ale ja mam jasne spodnie i jasną kurtkę.`Crazzzy pomysł z tym skrótem. Chwilę odpoczywam, rozglądam się dokoła widok imponujący, jeszcze robię zdjęcia. Aparat znowu wędruje na plecy i startuję ze strachem w górę. Doszłam do połowy i zrobiło się tak ślisko, że zaczęłam na poważnie rozważać poświęcenie mojego jasnego ubrania. Przede mną śliska pionowa ściana zielonej trawy za mną to samo. Co robić.? Z natury nie lubię wracać, Więc podejmuję wyzwanie. Jeden, krok, drugi. Nagle noga niebezpiecznie ześlizgnęła się w dół. Całe szczęście, że trawa mocna inaczej spadłabym jak dojrzała ulęgałka. Teraz jeszcze mocniej ściskam trawę , jeszcze trzy kroki i osiągnę cel. Jest udało się. Wygramoliłam się na górę a.... to jeszcze nie koniec. Tym razem dystans do pokonania krótki i najważniejsze mam za sobą szeroką półkę ziemi, nie jak poprzednio pionową ścianę. Po kilku ostrych krokach pokonałam górę i ukazał mnie się .....parking zastawiony samochodami a dalej płaszczyzna przygotowana do delektowania się widokiem. Dobrze, że niewiele osób jechało wówczas na górę. Niezmiernie śmiesznie musiała wyglądać pani o siwych włosach w jasnym ubraniu przypięta do pionowej zielonej trawy. Na górze lekki wiaterek, słońce i imponujące widoki na całe Auckland, down town, CBD, zatokę, stadion krikieta i urocze miasteczko Eden Park. Góra ma nazwę Eden Mountain i nie ma w tej nazwie żadnej przesady. Widoki są rajskie. A zdobycie jej tak jak i Raju też nie było łatwe.
Eden Mountain składa się z kilku zielonych platform widokowych schodzących poziomami w dół w kierunku down t0wn i zatoki. Tam gdzie ja się wspinałam podejście było najwyższe i najbardziej strome. Góra sama w sobie nie jest wysoka jakieś 160 m n.p.m ale ze względu na kształt trudna do zdobycia jak nie zna się łatwiejszego wejścia. Na górze oprócz licznych i bardzo rozległych platform widokowych, na których niektórzy urządzają sobie pickniki, znajduje się krater wygasłego wulkanu porośnięty soczysto zieloną trawą. Podobny do tego Rano Raku z Wyspy Wielkanocnej z tym, że ten z Ester Island wypełniony jest srebrzystą wodą. Delektuję się rajskim widokiem, pstrykam zdjęcia i już planuję powrót. Tym razem jak „biały człowiek” autobusem do Waterloo Quartes. Droga
do przystanku to łagodna ścieżka spacerowa a autobus ma nr 277. W ciągu 20 minut jestem w Hotelu. Leo nie ma, nie zostawił też kartki gdzie poszedł. Pewnie szuka mnie na morzem. Szybki prysznic i wychodzę może go spotkam. I tak się stało. Fajnie pokażę mu to miejsce warto. Teraz jak znam drogę to dojazd i zwiedzanie zajmie nam około godziny. Zbliża się zachód słońca więc wioki będą inne ale równi imponujące. Odkrywamy, że jeszcze jeden autobus 274 jedzie w tym kierunku. Widoki nocne z Góry Eden równie imponujące jak w dzień. Wracając dojeżdżamy do wybrzeża i teraz ja zwiedzam to co Leo zwiedzał w dzień. Jest piątek więc pora na fish and chips w nadbrzeżnym Fish Market. Porcjq dla dwóch osób jest raczej porcją dla czterech. Smaczne więc zjadamy wszystko co było na talerzu a było wiele. Ryby smażone, wędzone, kalmary, krewetki. Na koniec dostajemy "finger boat", żeby umyć pobrudzone jedzeniem paluszki.

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2015-07-29 15:25
Czytam z przyjemnością, pozdrawiam i czekam na zdjęcia!
 
 
zwiedziła 4% świata (8 państw)
Zasoby: 37 wpisów37 6 komentarzy6 35 zdjęć35 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
01.07.2015 - 03.08.2015
 
 
09.07.2015 - 26.10.2015